Sage Francis to jedna z bardziej niedocenionych w Polsce postaci rapu. Szkoda, tym bardziej, że na naszych półkach sklepowych pojawiła się kolejna (po "Personal Journals" oraz "A Healthy Distrust") płyta tego artysty "Human The Death Dance" wydana w, kojarzącym się przede wszystkim z punk-rockowowym Bad Redligion, Epitaph Records.
Kto oczekiwał brzmień podobnych do poprzedniej solówki rapera, nie będzie zawiedzony, choć "Human The Death Dance" wydaje się brzmieniowo lżejszym krążkiem, a "High Step" ze swoim hitowym potencjałem mogłoby latać po stacjach radiowych, jednocześnie nie wychodząc poza ramki ambitnej muzyki - a to przez bit Anta, który ostatnio coraz bardziej podąża w stronę produkcji mających za zadanie bujać głowami. Poza Antem produkcją krążka zajęli się tacy ludzie jak Buck 65, Alias, Reanimator czy Sixtoo, a także mniej znani jak Big Cats!, Miles Bonny oraz Kurtis SP. Sam Paul (kto myślał, że Sage to jego prawdziwe imię?) karmi nas swoim slamowo-anticonowym flow, wydziera z siebie emocje, by podzielić się nimi ze słuchaczami. Zawsze doceniałem w nim to, iż potrafił operować głosem na tyle skutecznie, że słuchacz dosłownie czuł jego uczucia w swoich uszach, jakby były jego własnymi. Z każdym krążkiem jest coraz lepiej, a szczególnie słychać to w kończącym album utworze "Going Back To Rehab" przy akompaniamencie żywych instrumentów. Taak. Sage pomimo zakończenia współpracy ze swoim pierwszym, organicznym zespołem Art Official Intelligence, wciąż nie stroni od dźwięków innych niż pochodzących ze starych, trzeszczących winyli. Teksty jak zwykle graniczą z poezją, w końcu nie bez powodu Sage Francis nieraz z sukcesem startował w konkursach slam poetry.
Czego można żałować po przesłuchaniu "Human The Death Dance"? Tego, że płyt nie zjada się na kolację, bo ta miałaby smak bardzo smacznego i sycącego posiłku jedzonego w drogiej restauracji, ale nie tylko dlatego, że do tanich nie należy.
[Rafał Samborski]