Machine Men porusza się po przeraźliwie wyeksploatowanym muzycznym gruncie melodyjnego metalu. Aż trudno uwierzyć, ale "Circus Of Fools" trzyma poziom, a wokal Antony'ego nie przyprawia o mdłości. Młodzi Finowie nagrali swój trzeci duży krążek w studiu Fantom, które gościło już choćby rzeźników z Rotten Sound. Całość dopieszczono w Finnvox. Powstał album, który zadowoli fanów melodyjnego grania spod znaku solowych dokonań Bruce'a Dickinsona, niemieckich luzaków z Edguy, czy skandynawskich Sonata Arctica lub Nocturnal Rites. Poszczególne kompozycje płynnie przechodzą jedna w drugą. Tak na dobrą sprawę, dopiero w szóstym na płycie "Where I Stand", można dostrzec oznaki jakiegoś urozmaicenia. Pojawiają się akustyczne partie i fragmenty bardziej zróżnicowanego głosu Antony'ego. Machine Men potrafi też zaatakować gitarowym ogniem ("Border Of The Real World") czy postmaidenowskimi zaśpiewami ("Dying Without A Name"). Album kończy najdłuższy, ponad siedmiominutowy utwór "The Cardinal Point". Niewątpliwie najciekawszy na płycie, z gościnnym udziałem m.in. Marco Hietala (Nightwish, Tarot), Tommi'ego Salmela (Tarot), Keijo Niinimaa (ze wspomnianego już Rotten Sound). Wyróżnić należy jeszcze dwa otwierające krążek utwory (tytułowy i "No Talk Without The Giant") za interesujące gitarowe struktury i przebojowość. Bo właśnie to ostatnie pojęcie doskonale charakteryzuje "Circus Of Fools" - płytę tak na dobrą sprawę z ogromnym bagażem gatunkowym, ale jednak bez własnej inwencji. Wszystko jest tu ułożone, zapięte na ostatni guzik, przez co czasem brakuje trochę świeżego powietrza. Na pewno nie można mówić o braku kompozytorskiego zaplecza, bo dźwiękowe puzzle Finowie złożyli wzorowo. Dobrze byłoby jednak, aby w przyszłości dodali coś więcej od siebie. Na razie mocno naciągana "czwórka" za dobre pierwsze wrażenie.
[Marc!n Ratyński]