O tym, że za tym albumem stoją Polacy dowiedziałem się dopiero po jego przesłuchaniu. Ale to i lepiej, bo nie podszedłem do niego z częstym dla mnie sceptycyzmem, ale czystą ciekawością. Okazało się, że grupa Deva dopuściła się całkiem udanego krążka, którym zainteresować się powinni wszyscy miłośnicy alternatywnego popu. W muzyce tej grupy miesza się odrobina soulu, r'n'b i trip-hopu, a całości przewodzą ciepłe i przyjemne wokalizy, które nadają kompozycjom uroku i elegancji. Mój znajomy, który wpadł kiedyś do mnie na odrobinę soku zapytał, słysząc w tle materiał z "Past Present Future": "co to?". I to chyba najlepiej świadczy o nietuzinkowości tej muzyki. Ona przede wszystkim intryguje, niezależnie od tego jakim muzycznym bożkom hołdujesz. Ma w sobie niezły potencjał, który wypadałoby szerzej zaprezentować. Z odrobiną chęci kilku medialnych osób, Deva mogłaby nawet powalczyć na radiowych playlistach. Bez rozgłosu i promocyjnej machinerii, światło dzienne ujrzał bowiem bardzo fajny krążek, który zwyczajnie nie zasługuje na wegetację w muzycznym niebycie. Cała ideologia straight edge, z którą związani są muzycy, wydaje się być tutaj najmniej ważna - muzyka broni się sama.
[Tomek Doksa]