Można śmiało napisać, że taki Dead Poetic ze swoją płytą to najzwyklejszy amerykański rock. Prosty, przebojowy, ugrzeczniony, z wyraźnie zaznaczonymi i uwydatnionymi refrenami. Taki, jakich za Wielką Wodą setki. Można śmiało napisać to i owo, ale drugie przesłuchanie "Vices" zweryfikowało moje wcześniejsze wrażenia. Przede wszystkim odkryłem potęgę i energetyczność choćby "Cannibal Vs. Cunning" czy "Self-Destruct & Die". Ba, właściwie cztery pierwsze utwory to doskonale skrojone, żywiołowe numery. Dopiero w "In Coma" Dead Poetic bardziej zbliżają się do dokonań Deftones. Zresztą wpływy tej grupy wyczuwalne są szczególnie od połowy płyty. Co więcej, Chino Moreno, odpowiedzialny choćby za "White Pony" wspomnianego zespołu, jest na "Vices" gościem w dwóch utworach ("Paralytic" i "Crashing Down"). Deftones płynie tu strumieniami, a Dead Poetic śmiało mogą supportować ekipę Moreno na trasie. Cieszy różnorodność pomysłów, częste zmiany tempa, świetny wokal Brandona Rike'a. Ten gość ma głos, który świetnie sprawdza się w motorycznych utworach, a jeszcze lepiej w nastrojowych partiach ("Animals"). "Vices" to już trzeci krążek w dorobku Amerykanów. Nie mam pojęcia jak brzmieli na dwóch poprzednich, ale tegoroczna produkcja zrobiła na mnie duże wrażenie. Niby sprawdzone składniki, a jednak sposób przyrządzenia wyborny i "Vices" można smakować do woli. Jak najbardziej wskazane pomiędzy "Saturday Night Wrist" a "Nevermind".
[Marc!n Ratyński]