polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
BIOSPHERE Dropsonde

BIOSPHERE
Dropsonde

Pod nazwą Biosphere kryje się postać wybitnego przedstawiciela skandynawskiej elektroniki Geira Jenssena. Jest on znany jako twórca tzw. "polarnego ambientu", który stał się w pewnym sensie jego znakiem rozpoznawczym i charakteryzował się samplowaniem dźwięków, które nasuwały słuchaczowi polarne skojarzenia. Do najbardziej znanych płyt z tego gatunku można zaliczyć płytę, od której wszystko się zaczęło, czyli "Microgravity", czy też słynną w kręgach ambientowych "Substrate". Ostatnie dzieło Jenssena "Autour de la Lune" (2004) spotkało się z bardzo różnymi reakcjami. Spowodowane to było zmianą stylistyki i pogrążeniu się autora w hermetycznym świecie minimalizmu dźwiękowego. Osobiście przyznam, że ta płyta mnie bardzo rozczarowała, szczególnie, że nie wnosiła niczego nowego i była wręcz niewyraźna. Dlatego z obawą czekałem na nowe nagrania Norwega. Opłacało się.

"Dropsonde" jest trochę powrotem do dźwięków, które były tak charakterystyczne dla najlepszych płyt Biosphere. Znajdziemy na niej nie tylko minimalistyczne, wręcz oniryczne klimaty jak na otwierającym płytę "Dissolving Clouds", czy też "From a Solid to a Liquid", ale również kompozycje tętniące życiem, budzące skojarzenia z niektórymi utworami z "Substrate", czy też późniejszego "Cirque". Jenssen czerpie na nich inspiracje z muzyki pokrewnej temu, co tworzy Jan Jelinek, a więc sampluje elementy jazzu z niezwykle ciekawie pulsującym basem jak np. "Birds Fly By Flapping Their Wings"- co ciekawe Biosphere wykorzystał w tym utworze dźwięki otoczenia z bazy wspinaczkowej w Tybecie (nagrane w Cho Oyu na wysokości 5700 m.). Wykorzystuje również sample perkusyjne, które dodatkowo nadają płycie autentyczności i oryginalności. "Dropsonde" jest niewątpliwie eksperymentem, oraz kolejnym krokiem w ewolucji artysty, co przejawia się w tym, że "mroźne" dźwięki zostały zastąpione zdecydowanie cieplejszym brzmieniem. Ciekawym zabiegiem estetycznym jest wprowadzenie brzmień nasuwających skojarzenia z trzaskami płyty magnetofonowej, co w połączeniu z jazzującym klimatem perkusji daje poczucie cofnięcia się w czasie - taki trick został fajnie wykorzystany w "Fall in Fall out". Całość zamyka ambinetowy "People Are Friends", który jest dziesięciominutową podróżą wgłąb dźwięków przypominających zloopowane instrumenty klawiszowe, wraz z samplami kobiecego głosu, który dodatkowo podkreśla klimat tajemnicy.

Bardzo spodobała mi się ta produkcja. Jest oryginalna, wielowymiarowa a przez co nie nudzi, tak jak poprzedni album. Gdybym miał ją porównać do poprzednich produkcji, to nasuwa mi się skojarzenie z "Cirque", którą uważam za najlepsze dzieło Biosphere. Dlatego bez żadnych oporów polecam ją każdemu miłośnikowi twórczości Geira Jenssena i elektroniki spod znaku ambinetu.

[Łukasz Marciniak]