Syntetyczny kopniak od nieokiełzanych Kanadyjek - tak najprościej można opisać muzykę czterech dziewcząt, które spokojnie mogą rywalizować z Chicks On Speed o popularność. Ich mocno energetyczna muzyka stawia na nogi lepiej niż cholernie mocna poranna kawa. Bez żadnych ram stylistycznych, bez spoglądania na pop-modę, bez kalkulowania wreszcie którą listę przebojów podbić, Fruity Frankie z resztą bandy nagrywają elektro-clash z punkowym nerwem w pełni tego słowa znaczeniu, wrzucając całe mnóstwo gitarowych sampli (również metalowych), które razem z hałaśliwym techno-bitem momentami brzmią niczym efekciarska hybryda żeńskiej, hard-core`owej kapeli. Pół biedy, gdyby na jednej płycie panie zmieściły taneczne, electro poloty - im jednak bliżej do hedonistycznego rocka niż na klubowe densflory. Niemniej jednak, jeśli tak niesamowicie żywiołowo grają na płycie, aż strach pomyśleć co wyprawiają na żywo, na scenie. Same pewnie potrafią obstawić kilka festiwalowych dni, bo energii zdają się mieć pod dostatkiem. Na tej płycie nie ma zbyt wielkiego porządku, ale to też stanowi o jej głównej zalecie. Dzieje się tak wiele, że nie ma nawet czasu by w to się specjalnie zagłębiać. Przy tym ładuje się baterie.
[Tomek Doksa]