Wkładając do odtwarzacza drugą płyta amerykańskiego trio Larvae, wydana przez niemiecką wytwórnię Ad Noiseam, oczekiwałem mocarnego uderzenia bitów i dronującej elektroniki, jako że w takiej mocnej konwencji inspirowanej twórczością Mick'a Harris'a utrzymany był debiutancki album. W istocie, początkowy cios przywodzący na myśl dźwiękowy walec Dalek natychmiast wprowadza słuchacza w apokaliptyczny nastrój tej produkcji, jednak paradoksalnie tylko po to, by po chwili umieścić go w rejonach znacznie bardziej stonowanych. Generowanych tym razem nie przez kolektyw producentów, lecz przez zespół niemal, śmiało sięgający po elementy akustyczne, wokale, instrumentalia i tym samym rozszerzający spektrum skojarzeń. Muzyka Larvae z kolejnymi, wymagającymi skupienia minutami coraz namacalniej przynosi kompozycje wielopłaszczyznowe, głębokie, skupione na atmosferze.
Nostalgiczna, smutna i oniryczna aura budowana jest na płynących basach i intrygujących trip-hopowych rytmach, otoczonych wyraźnymi dźwiękowymi plamami i maźnięciami gitar, także akustycznych, wreszcie nastrojowymi samplami wokali. Swoje znaczenie mają też emocje żywej gry oraz gościnnie występujących wokalistów. Niech o tym, jak intrygujące są interakcje między muzyką naszego trio, a wspomagającymi ich muzykami świadczy ich różnorodność: w fantastycznym i przygnębiającym Airplanes słyszymy folkową grupę Hope for Agoldensummer, w dwóch utworach śpiewa Jessica Bailiff związana z wytwórnią Kranky, a rymy Shadowhuntaz i Scalper'a przenoszą nas w rubieże Anticon. Elektronika unikająca nadmiernej gwałtowności, przemyślane struktury instrumentalne, umiejętnie serwowane wokale, mnogość smaczków kryjących się między pokładami sonicznych pociągnięć a żywym istrumentarium sprawiają, że do "Dead Weight" chce się powracać, by odkrywać w niej coś nowego. Album śmiało postawić można obok "Lilian" duetu Alias/Ehren lub obok dusznych dzieł DJ'a Spooky, a Larvae włączyć do pierwszej ligi hip-hopowej awangardy.
[Piotr Lewandowski]