polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
ISOBEL CAMBPELL & MARK LANEGAN Ballad of Broken Seas

ISOBEL CAMBPELL & MARK LANEGAN
Ballad of Broken Seas

Gdy wspólną płytę nagrywają kobieta obdarzona kruchym głosem i anielską wrażliwością oraz mroczny mężczyzna, oczekiwać można dźwiękowej opowieści o "pięknej i bestii". Tym bardziej, jeżeli duet zawiązują Isobel Campbell - była wiolonczelistka i wokalistka szkockiej grupy Belle & Sebastian, - oraz Mark Lanegan, jeden z najmocniejszych głosów Seattle, kiedyś lider Screaming Trees (grupy, którą wszyscy dziś szanują, ale nikt nie słucha), później współpracownik Joshe'a Homme w Queens of the Stone Age, a w międzyczasie autor kilku solowych płyt. Zatem pokusa, by "Ballad of Broken Seas" postrzegać na zasadzie zestawienia kontrastów i zetknięcia wiotkiej, niewinnej istoty z twardym osobnikiem jest wielka. I tym bardziej należy się jej ustrzec. Zestaw ballad traktujących o miłości i damsko-męskich perturbacjach jest w wykonaniu Isobell i Marka opowieścią, w której więcej urzekającego współgrania niż zestawień wody z ogniem. Płyta, której dominującym twórcą jest Cambpell, choć zakorzeniona w folku, unika jednak jednorodnej stylistyki, balansując między bluesem Ramblin' Man (kower Hanka Williamsa, klasyka country lat czterdziestych i pięćdziesiątych), stonowanym, rytmicznym graniem w Deus Ibi Est, onirycznymi kołysankami jak (Do You Wanna) Come With Me?, przywodzącym na myśl Simona i Gurfunkela Black Mountain czy gorzkim finałem The Circus Is Leaving Town. A wszystko podlane psychodelicznym, spalonym słońcem nastrojem. Krótko mówiąc, dzieje się tutaj dużo i znudzić się nie sposób. Bogactwo i różnorodność aranżacji, dyskretne przeskoki między oszczędnymi utworami gitarowo-perkusyjnymi, ornamentami wiolonczeli, trąbki, fortepianu, detalami wkomponowanymi z olbrzymią dbałością - przykładem niezwykła sekcja rytmiczna na Saturday's Gone czy strzelanie z bata na Ramblin' Man - i ostatecznie czynnik kluczowy, czyli perfekcyjne nagranie głosów, idealnie rezonujących ze sobą i zgranych z precyzyjną muzyką - wszystko to sprawia, że "Ballad of Broken Seas" jest albumem, który ujmuje głęboko i prędko, ale zarazem takim, do którego chce się powracać. Ryzyko sztampowej klasyfikacji, o której wspomniałem na wstępie, zostało zażegnane przez przeznaczenie Laneganowi wielu partii lirycznych. Nie tyle jest on przeciwwagą dla zwiewnych linii Isobel, lecz raczej wspaniale je wzmacnia, czy są to utwory prowadzone na dwa głosy jak w Honey Child What Can I Do? czy zaśpiewane przez nich w zupełnie odmiennej manierze (The False Husband). Jeżeli do tego dołożymy pierwszorzędne utwory zaśpiewane solo, okazuje się, że otrzymujemy płytę absolutnie intrygującą i wciągającą tak, że trzy kwadranse spędzone z Markim i Isobel wydają się być chwilką. Podsumowując ten panegiryk, świetna, akustyczna płyta zakorzeniona w tradycji Dylana czy Cohena, której twórcy bez zbędnych fanaberii grają po prostu piękne piosenki.

[Piotr Lewandowski]