polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
GOTAN PROJECT Lunatico

GOTAN PROJECT
Lunatico

Debiutancki album Gotan Project był dla mnie dowodem, że sukces artystyczny może iść w parze z komercyjnym, a muzyka na pierwszy rzut oka lekka, łatwa i przyjemna, wytrzymać potrafi test kilkunastu i więcej przesłuchań. Wszystko oczywiście dzięki faktycznie spójnemu połączeniu płomiennego tanga z nowoczesnym brzmieniem i rytmem, a że na dodatek zespół okazał się być świetny na żywo - vide koncert w warszawskiej Stodole - nie pozostawało nic innego niż takiej inicjatywie przyklasnąć. Przedłużające się milczenie grupy, wymowny miks w międzyczasie i powolne, acz konsekwentne pogrążanie się jej w rejonach lounge'owo-nijakich, emanujących udziałem w coraz to kolejnych składankach idealnych do odsłuchu w salonie kosmetycznym, pozwalały zasadnie przypuszczać, że sukces "Revancha del Tango" ciężko będzie zdyskontować. Zatem z okazji premiery "Lunatico" grupa ustawia sobie przeciwnika - możemy się dowiedzieć, że ich pragnienie powrotu do korzeni jest z każdym zachodem słońca coraz większe, że nagrania nowej płyty trio dokonało w najbardziej prestiżowym studio w Buenos Aires, pewnie jeszcze na mikrofonach pamiętających pierwszą tam wizytę Astora Piazzolli, że później przeniosło się do Paryża, by tam podlać tradycję rewolucyjnym nektarem współczesności. Oraz, że na nowej płycie usłyszeć możemy nie tylko mistrzów tango, ale także artystów z innej zupełnie beczki - Jima Burnsa z Calexico czy dwóch raperów z meksykańskiego składu Koxmoz. Tego pierwszego jednak niespecjalnie słychać, ale raperom trzeba przyznać, że kawałek z ich udziałem jest faktycznie pierwszorzędny.

Ale muzyka powinna bronić się sama i tutaj zaczyna się problem. Gotan Project brnie w autoplagiat i na dodatek kilkukrotnie nie jest to powielanie estetyki, ale wręcz namacalne "odwołania" do hitów z debiutanckiej płyty, podane na dodatek w bardziej banalnej formie rytmicznej. Podejrzewam, że sukcesu Santa Maria powtórzyć się nie da, mimo dramatycznych prób w postaci choćby utworu tytułowego. Połowa albumu upływa pod znakiem takich luźnych kawałków, druga ma być właśnie tym głębszym sięgnięciem do tradycji. Wolniejsze rytmy, akustyczne gitary i wszechobecny akordeon oraz wokal nowej wokalistki, Hiszpanki Cristiny Vilallongi, są kluczowymi elementami tej próby, trywialnej w swych staraniach, by ten w teorii bardziej prawdziwy wgląd w naturę tanga był kompletnie przystępny w każdym klubie naszego zglobalizowanego świata. I w rezultacie dostajemy płytę, która pewnie zostanie doceniona przez osoby spragnione powtórki z debiutu, albo też w sytuacjach, gdy muzyka nie powinna zbytnio rzucać się w oczy - restauracja, reklamy, romantyczny wieczorek. I tyle. Podobnie jak w przypadku Thievery Corporation, po naprawdę dobrej płycie następuje odcinanie kuponów od wypracowanej konwencji aż do jej zupełnej miałkości. Zaczynam się zastanawiać, czy kontrowersje wzbudzane ponoć przez Gotan Project wśród purystów tango nie wynikają przypadkiem z tego, że z autentycznej muzyki o pewnej tradycji urządzają oni cepeliadę.

[Piotr Lewandowski]