Zespół ten powstał z inicjatywy niejakiego Chino Moreno, który zapewne nie chcąc być gorszym od kolegów z branży, postanowił również stworzyć poboczny projekt. Jego początki sięgają 2001 roku, kiedy to po osiągnięciu niewątpliwych sukcesów na listach przebojów z "White pony", Chino zaangażował się w tworzenie Team sleep. Pozostałymi filarami zostali Todd Wilkinson - kumpel Moreno ze szkolnej ławy oraz bliżej nieznany DJ Crook. Jako że skład był gotowy, można było ruszać do studia. Dzięki osobistym koneksjom, na nagraniu pojawili się m.in. Melissa auf der Maur, Mike Patton, znajomi z Deftones oraz Terry Date jako producent. Niestety, sam zapał nie wystarczył i rezultatem sesji było jedynie kilkanaście niedopracowanych utworów, które co najwyżej można by opatrzyć podpisem "demo". Niczym niezrażeni ruszyli w trasę, by tam dopracować szczegóły. Trochę to trwało, gdyż ostatecznie płyta ujrzała światło dzienne dopiero niedawno.
Tym razem w ostatecznym nagraniu wzięły udział nieco mniejsze tuzy - Rob Crow oraz Mary Timony, którzy wspomogli zespół wokalnie, dzięki czemu Chino stracił monopol na udzielanie się przed mikrofonem. Mimo że trudno mieć wątpliwości, kto jest szefem, projekt ten nie jest jedynie klonem macierzystego zespołu Moreno. Oczywiście można się dosłuchać paru niebezpiecznie podobnych zagrań, a dodatkowo Chino ostatnio nie potrafi niczego innego niż zawodzić, jednak jest tu coś więcej. Kilka utworów to przemyślane wersje pomysłów z pierwotnego dema, większość to zupełnie nowe kompozycje. Team sleep usiłuje wkroczyć w tereny ponurych, nostalgicznych opowieści, w których budowanie klimatu jest dużo ważniejsze niż sama formalna treść. Wykorzystuje do tego zaskakująco niezłej próby elektroniczne bity i sample oraz oszczędną, ale idealnie pasująca grę gitary. Wielką zaletą jest wykorzystanie aż trzech wokali, które z jednej strony otwiera różnorodne możliwości kompozycyjne, a z drugiej pozwala nie zanudzić się jęczeniem Chino. Słychać, że zespół próbuje eksperymentować, starając się wyznaczyć własną ścieżkę, a jednocześnie jest bardzo zainspirowany alternatywnym rockiem lat osiemdziesiątych. Rezultaty są całkiem dobre i przy całej krytyczności dla ostatnich dokonań Moreno, płycie tej można poświęcić dużo więcej czasu niż ostatnim nagraniom Deftones. Nie jest to oczywiście przełomowe dzieło, ale doceniam próby stworzenia czegoś nowego, eksplorowania innych muzycznych obszarów, które mogą sprawić, że poboczny projekt stanie się dużo ważniejszy niż ten główny.
[Aleksander Kobyłka]