Jako że panowie z 3moonboys przymierzają się już do wydania kolejnego albumu, jest to ostatni dzwonek, by napisać kilka słów o ich debiucie. Zespół wyłonił się z wcześniejszych projektów Charlie Sleeps i Piątej strony świata, a po uformowaniu ostatecznego składu i rozlicznych koncertach wydał w 2004 roku w Europeans Records swą pierwszą płytę, pod niezbyt zaskakującym tytułem "3moonboys". Osiem znajdujących się na niej kompozycji próbuje przenieść słuchaczy w nierzeczywisty świat muzycznych wyobrażeń księżycowych chłopców. Za pomocą precyzyjnie odseparowanych pojedynczych dźwięków gitary i basu, muzycy wprowadzają w transowy, senny klimat, który snuje się dość jednostajnie, z rzadka rozświetlany zmianami napięcia. Za odrealnianie odpowiedzialna jest również subtelna gra klawiszy i nieinwazyjny wokal, który sprawia wrażenie, jakby znaczenie słów leżało gdzieś na drugim planie. Kolejne utwory wpisane są w specyficzną oscylację, wyłaniając się i chowając w sennej przestrzeni.
W muzyce 3moonboys słychać inspiracje twórczością Mogwai, Sigur ros czy zespołów skupionych w kanadyjskiej wytwórni Constellation. Nie starają się popisywać technicznymi fajerwerkami, a raczej przy pomocy prostych, acz melodyjnych dźwięków, zbudować intrygujący klimat. W dużej mierze im się to udaje. Czasem balansują na granicy zamknięcia we własnym świecie i znudzenia słuchacza, ale tylko w jednym przypadku ("World one father") ją przekraczają. Przeważnie brzmią bardzo szczerze, wciągając w utkaną przestrzeń, swobodnie manipulując w niej emocjami. Czasem jednak aż prosi się o solidne, ciężkie uderzenie gitary, które pozwoliłoby trochę zróżnicować brzmienie. Mam wrażenie, że korzystając ze wszystkich dobrodziejstw, które przyniósłby taki kontrast, zespół mógłby jeszcze bardziej zaintrygować, bez groźby uśpienia. Nie zmienia to jednak faktu, iż debiut 3moonboys to solidna porcja klimatyczno - gitarowego grania. Mam nadzieję, że zbliżająca się następna płyta zespołu potwierdzi nadzieje w nim pokładane.
[Aleksander Kobyłka]