polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Sofa Surfers Nowa płyta

Sofa Surfers
Nowa płyta

W trzy lata po wydaniu fantastycznego kolażu dubu i hip-hopu, jakim był porywający mrokiem album "Encounters", wiedeński kolektyw Sofa Surfers powraca z nowym wydawnictwem. Pozbawiona tytułu płyta ukazuje kompletnie nowe oblicze grupy, do której obecnie raczej pasuje określenie kwartet. Już rażąca czerwienią okładka przywodzi na myśl prostotę, równocześnie emanując żywą energią. Podobnie jest z muzyką, która wyraźnie odchodząc od wcześniejszego bogactwa technologicznych efektów oraz komputerowej produkcji, cechujących Sofa Surfers od "Cagro" po "Encounters", oparta jest w całości na gitarze, basie i perkusji. Spotykając muzyków Sofy Wolfganga Schlogla (znanego także jako I-Wolf) oraz Markusa Holzgrubera, byliśmy głównie ciekawi, czym nagrywanie nowego albumu różniło się od poprzednich. "Właściwie po raz pierwszy staraliśmy się odbywać próby. - wyznaje Wolfgang - Gdy spotkaliśmy się w czwórkę i zaczęliśmy rozmawiać o nowej płycie, okazało się, że każdy z nas chciałby grać, że chcemy grać ze sobą jako zespół. Pragnęliśmy zrobić album, na którym przez cały czas jesteśmy blisko siebie. Nagrywając i produkując poprzednią płytę każdy z nas siedział przy własnym komputerze, a obecnie chcemy pracować razem, więc naturalne było, że sięgnęliśmy po instrumenty. W czasie prób naprawdę pisaliśmy kolejne utwory i dodając później wokal Maniego czuliśmy, że dojrzewamy do nagrania albumu, na którym ostatecznie znalazło się dziesięć utworów."

W porównaniu do "Encounters", nasyconego przeróżnymi i przeważnie rymowanymi wokalami, gdzie mogliśmy usłyszeć choćby Dalek, Oddatee, Sensational lecz także Juniora Delgado, nowy album w całości zaśpiewany został przez jednego wokalistę. Jest nim pochodzący z Nigerii Mani Obeya, wcześniej zajmujący się malarstwem, tańcem i choreografią. Jak wyjaśnia Wolfgang, "od dzieciństwa mieszkał on w Londynie, po czym przyjechał do Wiednia kilka lat temu i chyba zostanie na dłużej, ma w Wiedniu dziecko. Zachwycił nas jego wokal i zaprosiliśmy go do udziału na nowej płycie, jego głos doskonale pasuje do naszej muzyki i jesteśmy bardzo zadowoleni z tego, że mamy jednego wokalistę na całym albumie." W istocie miękki i ciepły wokal Maniego wnosi muzykę Sofa Surfers na nowy poziom. Oscylująca między rockiem a dubem sekcja rytmiczna jedynie oszczędnie wzbogacana jest przez gitarę, a dosłownie kilkukrotnie na pierwszy plan wychodzi granie akordami. Przeważają post-rockowe pejzaże i zwiewne gitarowe linie, choć często wzmacniane są one przez zagrywki soniczne i przywodzące na myśl nastrój starszych produkcji, tutaj jednak uzyskany jest on organicznie. Na tym tle Mani jest najbardziej naturalnym elementem, pulsującym życiem i oczarowującym ciepłymi, uduchowionymi melodiami, którym jednak daleko do banału. Niesamowity urok ma jego angielski z afrykańskim akcentem.

Powrót do korzeni i żywego grania zaowocował przede wszystkim wspaniałymi, bardzo emocjonalnymi utworami, by nie powiedzieć balladami jak Love is a Theory, wzmacnianymi pięknymi krainami smutku - vide otwierający album White Noise - czy zwątpienia, jak w Softly. Jednak dubowa energia nadal przebija się między dźwiękami, zyskując na pozytywności dzięki Maniemu, co wspaniale słychać w Say Something czy Notes of Prodigal, jedynym utworze ewidentnie przywodzącym na myśl "Encounters". Jeżeli bowiem przyjrzymy się Good Day to Die czy One Direction, zauważymy wybijające się na pierwszy plan motywy rockowe. Dziesięć kompozycji składających się na trzy kwadranse muzyki uderza jednak przede wszystkim swoją spójnością, konsekwencją brzmienia w dobrym tego słowa znaczeniu i spajającym wszystko nastrojem, który mimo wyczuwalnego smutku i nostalgii jest jednak afirmatywny i przepełniony miłością. Być może zabrzmi to paradoksalnie, ale olbrzymią zaletą albumu jest, że nagrany został przez muzyków o bagażu doświadczeń zupełnie innym niż granie rockowe, a jednak z muzyką obytych. Podobna siła wynika z zestawienia zaciągającego czarną muzyką wokalu i prawie post-rockowym brzmień. Efekt końcowy to muzyka melancholijna, intymna, oszczędna i pozbawiona ozdobników, a jakże piękna i będąca celem sama w sobie. Muzyka odmienna stylistycznie od wcześniejszych dokonań Sofa Surfers, ale wywołująca podobne emocje.

Zapytaliśmy zatem Wofganga, na czym polegała zmiana metody i środków: "nadal używamy komputerów, ale one nigdy nie były dla nas fetyszem. Tak jak malarz potrzebuje pędzli i farb, tak my potrzebujemy narzędzi do tworzenia muzyki. Chcę jednak podkreślić, że choć po napisaniu piosenek najpierw zarejestrowaliśmy je na komputerach, później nauczyliśmy się ich na nowo i zagraliśmy na żywo. W Sofa Surfers zawsze używaliśmy sporo komputerów, ale nie stawialiśmy się nigdy przed wyborem muzyka komputerowa, czy "rzeczywista". Wydaje mi się, że obecnie osiągnęliśmy etap, na którym po raz pierwszy jesteśmy w stanie zamienić w album energię grania na żywo, do tej pory związaną tylko z koncertami." Doświadczenia zebrane w innych projektach, których członkowie Sofy mają wiele, nie wydają się być jednak trafnym tropem tłumaczącym tę zmianę: "Gdy my słuchamy tej płyty, wyczuwamy w niej wpływ każdego z nas, ale nie powinno się jej stawiać obok naszych solowych płyt, jeżeli już to jedynie można ją odnieść do tego, co wcześniej robiliśmy jako Sofa Surfers. Mogę mówić jedynie za siebie, ale w projektach pobocznych starałem się zawsze wypróbować koncepcje, których nie mógłbym zrealizować w zespole, co jest chyba naturalne, gdyż w zespole jestem tylko jedną z czterech osób." Michael dodaje "Gdy rozpoczęliśmy pracę nad nową płytą, chcieliśmy nauczyć się wspólnej gry właściwie od zera, od podstaw i zajęło nam około dwóch miesięcy prób, zanim wypracowaliśmy nowy język, nową estetykę. Dlatego sądzę, że na nowej płycie raczej nie odnajdziesz elementów charakterystycznych dla płyt I-Wolfa czy Markusa Kienzla."

Zastanawia zatem, czy scena wiedeńska, od zawsze czołowa w elektronicznych brzmieniach i wiodąca w leniwej muzyce spod znaku Krudera & Dorfmeistera, Tosca czy Peace Orchestra, przeżywa podobne zmęczenie graniem didżejskim, czy ta estetyka zbliżyła się do swych granic? Wolfgang wskazuje: "wydaje mi się, że należy zauważyć, że obecnie wielu muzyków w Austrii stara się odsunąć na bok bedroom elektronikę i próbuje grać na żywo, co jest bardziej naturalne, organiczne. Łatwiej się z muzyką graną na żywo utożsamić. Scena wiedeńska znajduje się więc na etapie przejściowym, próbując grania na żywo, co w niektórych przypadkach wychodzi naprawdę dobrze." Pozostaje zatem cieszyć się, że Sofa Surfers odważnie sięgnęła po nową konwencję i robiąc znaczny krok do przodu nagrała album diametralnie odmienny, co najmniej równie ciekawy jak poprzednie. Moim zdaniem będący jednym z mocniejszych punktów tegorocznej jesieni. Szczególnie, że w lutym ma odbyć się trasa koncertowa, w czasie której, miejmy nadzieję, zespół odwiedzi Polskę.

[Piotr Lewandowski]